O mnie

Moje zdjęcie
Z zawodu położna, prywatnie zakręcona szatynka, taka tam emigrantka mieszkająca w Wielkiej Brytanii, która ma bzika na punkcie kultury Bliskiego Wschodu. Lubi tańczyć, zwiedzać nowe miejsca, fotografować, poznawać nowych ludzi i... podjadać czekoladę ;P

niedziela, 5 lutego 2012

Kung Chei Fat Choi! Chiński Nowy Rok 2012

Cholera i znowu nawaliłam z pisaniem... Jak nie dopadnie mnie leń to nie mam w sumie o czym pisać.. Ale teraz mam o czym, więc zapraszam, będą zdjęcia :)

29 stycznia odbyły się obchody Chińskiego Nowego Roku w Londynie. Oryginalnie Chińczycy obchodzili go 23 stycznia, ale że był to poniedziałek, to impreza została przesunięta na najbliższy weekend. Postanowiliśmy się tam przejechać i poczuć chociaż namiastkę tego, co mogło dziać się kilka dni wcześniej w Kraju Kwitnącej Wiśni :)



Dzień zapowiadał się mglisto, na M1 była dość gęsta mgła (dosłownie mleko), ale udało mi się wypatrzeć na drodze... piętrusa. Pierwszy raz w życiu widziałam jak słynny czerwony autobus pomyka na autostradzie ;)



Zaparkowaliśmy na parkingu przy metrze (stacja niedaleko Wimbledonu, 4 strefa). W niedziele parkowanie w dalszych strefach jest za £1 za dzień, więc tanio - potem tylko wystarczy przeskoczyć na underground, kupić off-peak ticket na cały dzień i zwiedzać ile dusza zapragnie :) Myślę, że to dobra opcja transportu dla turystów spoza stolicy, którzy mają samochód.  
Polecam zajrzeć tutaj, aby sprawdzić gdzie można parkować za grosze. W ścisłym centrum parkingi potrafią kosztować £35 za dzień! A do tego dochodzi opłata za sam wjazd do Londynu w dni powszednie (w weekendy na szczęście nie), ale to i tak zdzierstwo totalne. Można też spróbować parkowanie na pojedynczych żółtych liniach przy krawężniku (o ile tablica informacyjna nie mówi o ograniczeniach), ale jak dla mnie to opcja dla odważnych, którzy wiedzą gdzie zostawić samochód i nie dostać mandatu ;) Wiem też, że dla tych, którzy przyjeżdżają pociągiem jest łączona zniżka na pociąg i metro, ale niestety szczegółów nie znam.

Londyńskie metro było puste o tej porze. Było też strasznie zimno, ale to i tak nic w porównaniu z polskimi mrozami ;) Jedziemy do centrum.


Polska reklamuje się w londyńskim metrze

Dotarliśmy do dzielnicy Chinatown. Pięknie wszystko przystrojone! Charakterystyczne czerwone lampiony poprzeplatane ze złotymi akcentami świetnie oddawały klimat tego miejsca :) Oczywiście nie mogło zabraknąć straganów z chińskimi pierdołami ;)




Parada w Chinatown




Główne obchody (bardziej oficjalne można powiedzieć) odbyły się na Trafalgar Square. Po występie tego żółtego smoka trochę przynudzali, więc później wróciliśmy znowu do Chinatown.

Scena główna - Trafalgar Square

Tłum na Trafalgar Square




Oczywiście było pełno ludzi. Wszędzie. O mac'u czy kfc nie wspomnę. Ani usiaść i zjeść ani się wysikać. Aż zatęskniłam za beztroskim zwiedzaniem latem, kiedy uliczki były mniej ruchliwe. Trochę regionalnych przysmaków dla pobudzenia apetytu specjalnie dla Was ;D



Yummy yummy, wędzone kaczuszki :D

Lody przypominające wyglądem kupę

Słyszymy gdzieś niedaleko bicie bębnów. Idziemy. Patrzę... a tu w każdych drzwiach do restauracji lub sklepu wiszą kapusty pekińskie z czerwonymi kopertami na sznurku... O co kaman?? Nagle patrzymy, że do jednej z restauracji zbliża się smok. Tańczył, podrygiwał i robił podchody do tej przynęty w rytm muzyki. Przysłowiowo zjadł kapustę i poszedł do następnej knajpy. Domyśliłam się, że to kolejny zwyczaj, który ma wróżyć biznesowi pomyślność i wysokie dochody na nowy rok. Fajnie :)




Wlazłam na piętrusa, którego zdjęcie ze skośnookimi widzieliście powyżej. Takie zdjęcie poglądowe ile ludu przyszło.



Po drodze zobaczyłam jeszcze oto takie drzewko (szczęścia?). Cholera, rzucali tymi workami na to drzewko, może to też jakiś sposób, aby w nadchodzącym roku szczęście sprzyjało no i było więcej kasy? Każdy by chciał.



Połaziliśmy trochę po centrum, potrzeby fizjologiczne załatwialiśmy w darmowych muzeach (wiem, że mało kogo to obchodzi, ale może komuś ten dobry pomysł się przyda - nie było kolejek!). Pod koniec dnia weszliśmy do jakiejś ciepłej knajpy na gorącą czekoladę, poszliśmy pod Big Bena cyknąć fotkę i do domu. Było fajnie, naprawdę. Szkoda tylko, że tak zimno.

3 komentarze:

  1. Te kaczuszki nie sa wedzone a pieczone w b.orginalny sposob (smak niesamowity ! sprobuj koniecznie!) jak rowniez lody (za ktorymi nie przepadam) obok nich stoi bubble tea! uwielbiam mango smak i zachecam ciebie,pozdrawiam Marta (west australia)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmmmm.... A ja myslalam, ze Kraj Kwitnacej Wisni to Japonia...

    OdpowiedzUsuń
  3. No,i masz racje ! tylko wlascicielce bloga cos sie pomerdalo

    OdpowiedzUsuń