O mnie

Moje zdjęcie
Z zawodu położna, prywatnie zakręcona szatynka, taka tam emigrantka mieszkająca w Wielkiej Brytanii, która ma bzika na punkcie kultury Bliskiego Wschodu. Lubi tańczyć, zwiedzać nowe miejsca, fotografować, poznawać nowych ludzi i... podjadać czekoladę ;P

niedziela, 9 października 2011

Dawno mnie tu nie było.

Oj dawno, kurde. Dzień w dzień czytam inne blogi, które lubię odwiedzać, a sama nie mam weny, żeby coś skleić.

No to co nowego u mnie?
Po pierwsze: mała zmiana pracy. Mała, bo nadal jest to praca w magazynie, ale nie będę chodzić w kratkę (przynajmniej mam taką nadzieję) i jest to praca w normalnych godzinach. W końcu zbliżają się święta, ludzie będą robić duże zakupy, a jeśli bardzo lubią ciuchy TopShop to i mi dadzą zarobić więcej ;o)
Po drugie: planujemy z D. kupić tani, używany samochód. Po wizycie w komisach w Milton stwierdziliśmy, że to była strata czasu i nadziei, bo właściciele salonów nie uaktualniają swoich stron internetowych i potencjalnych klientów - jak nas - robią w jajo. No nic, następnym razem jedziemy do Luton, ciekawe czy coś nas tam zainteresuje. Jako, że będzie to nasz pierwszy samochód tutaj to wolimy go kupić w komisie niż od prywaciarza, ale zobaczymy co z tego będzie.
Po trzecie: szukam niedużego narożnika z funkcją spania. Tak, zastanawiam się nad kupnem takiego łóżka, bo zyskalibyśmy więcej miejsca w tej naszej małej klitce, a co najważniejsze - byłoby na bank wygodniejsze niż to co mamy teraz (czyli nieskładane łóżko, które jest częścią wyposażenia mieszkania i zajmuje najwięcej miejsca). Materac sprężynowy kompletnie mi nie leży, a i samiec zaczął coraz bardziej narzekać na plecy i wcale mu się nie dziwię, bo mam podobnie. Poza tym poszła jedna decha w stelażu, kiedy D. chciał mnie przestraszyć, ale za bardzo się wczuł w rolę no i stało się. Tymczasowym rozwiązaniem jest złożona suszarka do prania, która została podłożona pod materac w celu wyrównania poziomu, ale trzeba będzie to cholerstwo naprawić jakoś i oddać właścicielce, żeby zamienić je na nasze własne. Swoją drogą to tu cholernie drogie mają narożniki! Nowe, najtańsze i takie, które bym wzięła jest od £300..
Po czwarte: nie podobają mi się tutaj kurtki. Wiem, głupie stwierdzenie, ale nie podobają mi się, a muszę sobie kupić. Nie mam ani przejściówki ani na zimę, a płaszcz z Polski jest już na mnie za duży o 3 lub 4 numery i muszę sprawić sobie coś nowego. A Polskę nie wiem kiedy zobaczę, bo dowiedziałam się, że nie mam szans, żeby brać urlop na święta..
Po piąte: przyznaję się bez bicia.. mam cykora, żeby iść tutaj do fryzjera. Ostatni raz byłam ponad rok temu (we wrześniu, więc jeszcze w Polsce) i widzę, że moje włosy wołają o pomoc od dłuższego czasu, a ja przez swoją głupotę nic z tym nie robię. Są już męcząco długie, plączą się cholernie łatwo i coraz częściej robią się kudły (szczególnie przy karku), które ciężko mi rozczesać i generalnie zawsze kończy się to wyrwaniem jakiejś garstki włosów. W Polsce było mi ciężko wytłumaczyć swoją wizję fryzjerce, a co dopiero teraz kiedy muszę wytłumaczyć to po angielsku?! Jasny gwint i jeszcze te ceny.. Na chwilę obecną proszę D., żeby mi podcinał końcówki, no ale jak długo tak można..? Polecacie jakiś salon albo macie na to jakąś radę..? ;P


Uff.. Czy macie czasem wrażenie, że pomimo posiadania odrobiny wolnego czasu, to i tak go nie starcza na zrobienie czegoś, co się chce zrobić? Jeden, jedyny dzień wolnego w tygodniu, a ja nic konkretnego nie zrobiłam, dzień lenia totalny. Ani włosy nie pofarbowane, ani paznokcie nie zrobione, łazienka nie ogarnięta jak należy i wiele innych.. Cholera jasna, chyba zaczynam narzekać jak stara baba ;D


Pozdrawiam ciepło :o)