Tak po prostu :)
O mnie
- jordańskie marzenie
- Z zawodu położna, prywatnie zakręcona szatynka, taka tam emigrantka mieszkająca w Wielkiej Brytanii, która ma bzika na punkcie kultury Bliskiego Wschodu. Lubi tańczyć, zwiedzać nowe miejsca, fotografować, poznawać nowych ludzi i... podjadać czekoladę ;P
sobota, 24 grudnia 2011
niedziela, 6 listopada 2011
Wycieczka nad morze - Hunstanton
TAAAAAK!!! Kupiliśmy samochód ^^ I pojechaliśmy na jednodniową wycieczkę nad morze! :D
Obraliśmy trasę na północ, 100 mil od naszego domu, czyli jakieś 2 godzinki jazdy w jedną stronę. Pogoda na zwiedzanie nawet nam sprzyjała, ale oczywiście jak to nad wodą - było zimno. Wybraliśmy to miejsce ze względu na odległość, a także czytaliśmy w naszym nowo zakupionym przewodniku po Anglii i w internecie, że znajdują się tam wysokie i ciekawe kolorystycznie klify. Czemu więc tego nie zobaczyć?
30.10.2011 |
Obraliśmy trasę na północ, 100 mil od naszego domu, czyli jakieś 2 godzinki jazdy w jedną stronę. Pogoda na zwiedzanie nawet nam sprzyjała, ale oczywiście jak to nad wodą - było zimno. Wybraliśmy to miejsce ze względu na odległość, a także czytaliśmy w naszym nowo zakupionym przewodniku po Anglii i w internecie, że znajdują się tam wysokie i ciekawe kolorystycznie klify. Czemu więc tego nie zobaczyć?
Oto fotorelacja :)
Parking zaraz przy plaży |
Zejście na plażę |
Był odpływ, dlatego można było iść daleko w morze - chociaż to niebezpieczne |
Niesamowite jak przyroda potrafi wyrzeźbić takie cuda :) |
Woda odkryła odłamki skalne pokryte glonami, a wśród nich wrak statku |
A na deser.. klify i ja ;)
Pozdrawiam :)
niedziela, 9 października 2011
Dawno mnie tu nie było.
Oj dawno, kurde. Dzień w dzień czytam inne blogi, które lubię odwiedzać, a sama nie mam weny, żeby coś skleić.
No to co nowego u mnie?
Po pierwsze: mała zmiana pracy. Mała, bo nadal jest to praca w magazynie, ale nie będę chodzić w kratkę (przynajmniej mam taką nadzieję) i jest to praca w normalnych godzinach. W końcu zbliżają się święta, ludzie będą robić duże zakupy, a jeśli bardzo lubią ciuchy TopShop to i mi dadzą zarobić więcej ;o)
Po drugie: planujemy z D. kupić tani, używany samochód. Po wizycie w komisach w Milton stwierdziliśmy, że to była strata czasu i nadziei, bo właściciele salonów nie uaktualniają swoich stron internetowych i potencjalnych klientów - jak nas - robią w jajo. No nic, następnym razem jedziemy do Luton, ciekawe czy coś nas tam zainteresuje. Jako, że będzie to nasz pierwszy samochód tutaj to wolimy go kupić w komisie niż od prywaciarza, ale zobaczymy co z tego będzie.
Po trzecie: szukam niedużego narożnika z funkcją spania. Tak, zastanawiam się nad kupnem takiego łóżka, bo zyskalibyśmy więcej miejsca w tej naszej małej klitce, a co najważniejsze - byłoby na bank wygodniejsze niż to co mamy teraz (czyli nieskładane łóżko, które jest częścią wyposażenia mieszkania i zajmuje najwięcej miejsca). Materac sprężynowy kompletnie mi nie leży, a i samiec zaczął coraz bardziej narzekać na plecy i wcale mu się nie dziwię, bo mam podobnie. Poza tym poszła jedna decha w stelażu, kiedy D. chciał mnie przestraszyć, ale za bardzo się wczuł w rolę no i stało się. Tymczasowym rozwiązaniem jest złożona suszarka do prania, która została podłożona pod materac w celu wyrównania poziomu, ale trzeba będzie to cholerstwo naprawić jakoś i oddać właścicielce, żeby zamienić je na nasze własne. Swoją drogą to tu cholernie drogie mają narożniki! Nowe, najtańsze i takie, które bym wzięła jest od £300..
Po czwarte: nie podobają mi się tutaj kurtki. Wiem, głupie stwierdzenie, ale nie podobają mi się, a muszę sobie kupić. Nie mam ani przejściówki ani na zimę, a płaszcz z Polski jest już na mnie za duży o 3 lub 4 numery i muszę sprawić sobie coś nowego. A Polskę nie wiem kiedy zobaczę, bo dowiedziałam się, że nie mam szans, żeby brać urlop na święta..
Po piąte: przyznaję się bez bicia.. mam cykora, żeby iść tutaj do fryzjera. Ostatni raz byłam ponad rok temu (we wrześniu, więc jeszcze w Polsce) i widzę, że moje włosy wołają o pomoc od dłuższego czasu, a ja przez swoją głupotę nic z tym nie robię. Są już męcząco długie, plączą się cholernie łatwo i coraz częściej robią się kudły (szczególnie przy karku), które ciężko mi rozczesać i generalnie zawsze kończy się to wyrwaniem jakiejś garstki włosów. W Polsce było mi ciężko wytłumaczyć swoją wizję fryzjerce, a co dopiero teraz kiedy muszę wytłumaczyć to po angielsku?! Jasny gwint i jeszcze te ceny.. Na chwilę obecną proszę D., żeby mi podcinał końcówki, no ale jak długo tak można..? Polecacie jakiś salon albo macie na to jakąś radę..? ;P
Uff.. Czy macie czasem wrażenie, że pomimo posiadania odrobiny wolnego czasu, to i tak go nie starcza na zrobienie czegoś, co się chce zrobić? Jeden, jedyny dzień wolnego w tygodniu, a ja nic konkretnego nie zrobiłam, dzień lenia totalny. Ani włosy nie pofarbowane, ani paznokcie nie zrobione, łazienka nie ogarnięta jak należy i wiele innych.. Cholera jasna, chyba zaczynam narzekać jak stara baba ;D
Pozdrawiam ciepło :o)
No to co nowego u mnie?
Po pierwsze: mała zmiana pracy. Mała, bo nadal jest to praca w magazynie, ale nie będę chodzić w kratkę (przynajmniej mam taką nadzieję) i jest to praca w normalnych godzinach. W końcu zbliżają się święta, ludzie będą robić duże zakupy, a jeśli bardzo lubią ciuchy TopShop to i mi dadzą zarobić więcej ;o)
Po drugie: planujemy z D. kupić tani, używany samochód. Po wizycie w komisach w Milton stwierdziliśmy, że to była strata czasu i nadziei, bo właściciele salonów nie uaktualniają swoich stron internetowych i potencjalnych klientów - jak nas - robią w jajo. No nic, następnym razem jedziemy do Luton, ciekawe czy coś nas tam zainteresuje. Jako, że będzie to nasz pierwszy samochód tutaj to wolimy go kupić w komisie niż od prywaciarza, ale zobaczymy co z tego będzie.
Po trzecie: szukam niedużego narożnika z funkcją spania. Tak, zastanawiam się nad kupnem takiego łóżka, bo zyskalibyśmy więcej miejsca w tej naszej małej klitce, a co najważniejsze - byłoby na bank wygodniejsze niż to co mamy teraz (czyli nieskładane łóżko, które jest częścią wyposażenia mieszkania i zajmuje najwięcej miejsca). Materac sprężynowy kompletnie mi nie leży, a i samiec zaczął coraz bardziej narzekać na plecy i wcale mu się nie dziwię, bo mam podobnie. Poza tym poszła jedna decha w stelażu, kiedy D. chciał mnie przestraszyć, ale za bardzo się wczuł w rolę no i stało się. Tymczasowym rozwiązaniem jest złożona suszarka do prania, która została podłożona pod materac w celu wyrównania poziomu, ale trzeba będzie to cholerstwo naprawić jakoś i oddać właścicielce, żeby zamienić je na nasze własne. Swoją drogą to tu cholernie drogie mają narożniki! Nowe, najtańsze i takie, które bym wzięła jest od £300..
Po czwarte: nie podobają mi się tutaj kurtki. Wiem, głupie stwierdzenie, ale nie podobają mi się, a muszę sobie kupić. Nie mam ani przejściówki ani na zimę, a płaszcz z Polski jest już na mnie za duży o 3 lub 4 numery i muszę sprawić sobie coś nowego. A Polskę nie wiem kiedy zobaczę, bo dowiedziałam się, że nie mam szans, żeby brać urlop na święta..
Po piąte: przyznaję się bez bicia.. mam cykora, żeby iść tutaj do fryzjera. Ostatni raz byłam ponad rok temu (we wrześniu, więc jeszcze w Polsce) i widzę, że moje włosy wołają o pomoc od dłuższego czasu, a ja przez swoją głupotę nic z tym nie robię. Są już męcząco długie, plączą się cholernie łatwo i coraz częściej robią się kudły (szczególnie przy karku), które ciężko mi rozczesać i generalnie zawsze kończy się to wyrwaniem jakiejś garstki włosów. W Polsce było mi ciężko wytłumaczyć swoją wizję fryzjerce, a co dopiero teraz kiedy muszę wytłumaczyć to po angielsku?! Jasny gwint i jeszcze te ceny.. Na chwilę obecną proszę D., żeby mi podcinał końcówki, no ale jak długo tak można..? Polecacie jakiś salon albo macie na to jakąś radę..? ;P
Uff.. Czy macie czasem wrażenie, że pomimo posiadania odrobiny wolnego czasu, to i tak go nie starcza na zrobienie czegoś, co się chce zrobić? Jeden, jedyny dzień wolnego w tygodniu, a ja nic konkretnego nie zrobiłam, dzień lenia totalny. Ani włosy nie pofarbowane, ani paznokcie nie zrobione, łazienka nie ogarnięta jak należy i wiele innych.. Cholera jasna, chyba zaczynam narzekać jak stara baba ;D
Pozdrawiam ciepło :o)
środa, 10 sierpnia 2011
O Londynie
Dzisiaj krótko.
Wybrałam się znowu do Londynu tydzień temu. I ciesze się, że to zrobiłam przed tymi zamieszkami, które rozprzestrzeniają się w mgnieniu oka z Londynu na inne miasta.
Nawet w Milton podobno była jakaś demolka w południowej dzielnicy - jak dobrze, że mieszkam w centrum (chociaż nigdy nic nie wiadomo)..
Wybrałam się znowu do Londynu tydzień temu. I ciesze się, że to zrobiłam przed tymi zamieszkami, które rozprzestrzeniają się w mgnieniu oka z Londynu na inne miasta.
Nawet w Milton podobno była jakaś demolka w południowej dzielnicy - jak dobrze, że mieszkam w centrum (chociaż nigdy nic nie wiadomo)..
środa, 27 lipca 2011
Londyn! :)
Taaaak! Dnia 23 lipca 2011 roku, czyli 4 dni temu w sobotę wreszcie odwiedziłam to piękne miasto. Czekałam na to tak długo, że mój ambitny plan spędzenia całego dnia na nogach wcale mnie - i moich współtowarzyszy - nie odstraszył ;)
Pobudka o 4:50. Pociąg z Milton Keynes do Londynu rusza o 6:47, dlatego ja, mój D. i jego siostra wyszliśmy o 5:50 z domu, bo na stację kolejową mamy pół godziny drogi pieszo, a jeszcze trzeba było odebrać bilety w kasie (zamówione wcześniej przez internet) no i w ogóle odnaleźć peron i właściwy pociąg. O 6:25 znaleźliśmy się na miejscu i poszliśmy odebrać bilety z automatu. Chciałam wspomnieć, że właśnie od tej soboty do września jest promocja na bilety i zamiast £14 za osobę w obie strony zapłaciliśmy £7 :) Dlatego też wiem, że do Londynu wrócę niebawem, może nawet na 2 razy w trakcie trwania promocji ;)
Pociąg był podstawiony wcześniej, więc wsiedliśmy do środka. Ten pociąg w niczym nie przypominał naszych z Polski i aż dziw bierze, że jeszcze nasze koleje normalnie kursują, bo dawno powinny stać w muzeum. Bardzo czyste i ładne wagony, wygodne siedzenia, bez graffiti i poobdzieranej tapicerki, wszelkie informacje są głosowe oraz wyświetlane na wąskim ekranie, drzwi otwierane na przycisk, nie trzeba się z nimi szarpać ani skakać po wysokich stopniach z bagażem, by dostać się do środka; podobny mechanizm znajduje się też w przejściu między wagonami. Toaletę widziałam tylko z zewnątrz (nie wchodziłam do środka), ale wyglądała nowocześnie, była w kształcie widocznego z daleka półkola i bardzo dobrze oznakowana. Może następnym razem zrobię zdjęcie od środka, sama jestem ciekawa jak bardzo różni się od naszych zasyfiałych klozetów z dziurą w podłodze, gdzie wypróżniać się można tylko podczas jazdy pociągu ;)
Wyjechaliśmy punktualnie, dojechaliśmy też na czas, czyli po niecałej godzinie drogi byliśmy w Londynie. Byłam mile zaskoczona, że w pociągu jest tak cicho, w sumie było słychać tylko klimatyzację, na którą nie zwracało się w sumie uwagi. No i nie trzęsło, w co też mi się nie chciało wierzyć ;)
Na stacji London Euston przesiedliśmy się sprawnie do podziemnego metra (in. The Tube lub Underground), ale najpierw kupiliśmy bilety w automacie (na strefy 1-2 na cały dzień kosztuje £6,60), znajdującego się w tym samym miejscu i pojechaliśmy do pierwszego miejsca na naszej liście, czyli na stację Westminster, gdzie prosto ze schodów prowadzących na powierzchnię ujrzeliśmy... Big Ben'a! Ale wieeeelgachny i piękny! Z całym przekonaniem muszę stwierdzić, że ta najsłynniejsza wieża z zegarem, będącą atrakcją nr 1 Londynu, na zdjęciach czy na pocztówkach nie oddaje tego, co się widzi na żywo. Oczywiście już ze schodów metra zaczęliśmy pstrykać zdjęcia, ale dopiero widok Big Ben'a i Parlamentu z mostu Westminster Bridge zabrał nam dech w piersiach - na te potężne i bogato zdobione budowle można patrzeć bez końca. Usłyszeliśmy też bicie zegara o godzinie 9:00 - i to właśnie dźwięk starych dzwonów uświadomił nam, że trzeba iść dalej, bo mieliśmy dużo atrakcji przed sobą.
Z mostu zawróciliśmy się, przeszliśmy całą długość parlamentu, cyknęliśmy fotkę z policjantem i poszliśmy w stronę Westminster Abbey - katedry, w której ostatnio brali ślub Kate Middleton i książę William, ale odbywały się tam także inne ważne śluby i koronacje monarchów w Wielkiej Brytanii. Ogrom i bogate zdobnictwo znów nas na trochę zatrzymało, chociaż musieliśmy zacząć się zwijać, bo pod bramą zaczęła się robić bardzo długa kolejka turystów, która chciała zwiedzić opactwo od środka (wstęp płatny, nie pamiętam dokładnie ale chyba ok. £16). My sobie tą drogą (dla nas) przyjemność darowaliśmy i poszliśmy dalej.
Naszym kolejnym celem był Pałac Buckingham i zmiana warty, która miała być o 11:30. Przeszliśmy się do niego pieszo (daleko nie jest) i główną ulicą The Mall dostaliśmy się przed sam pałac. Myślałam, że wtedy co zobaczyłam (na godzinę przed zmianą warty) to sporo ludzi, ale dopiero później zrobił się niezły tłum. Staliśmy ściśnięci pod samą bramą, ale potem mieliśmy niezłe wyzwanie, by z tego tłoku się wydostać. Jeszcze ulicą The Mall przeszliśmy się kawałek przed St Jame's Palace, gdzie chcieliśmy zrobić sobie zdjęcia ze strażnikami z bliska, ale niestety - chociaż byli oni przed bramą (nie tak jak przed Pałacem Buckingham - wszyscy za bramą) - ale byli odgrodzeni jakimś łańcuchem, przez który nie można było podejść bliżej, dlatego tylko zdjęcie na ich tle musiało nas usatysfakcjonować.
Znaleźliśmy najbliższą stację metra St Jame's Park i podjechaliśmy do Natural History Museum, do którego wejście jest bezpłatne. Kolejny kolos ukazał się przed naszymi oczami, ale także wraz z nim równie przerażająco długa kolejka do wejścia, na szczęście nie czekaliśmy zbyt długo (albo ja miałam takie wrażenie, bo kolejka nie stała w miejscu a poruszała się). Nie zdążyliśmy wszystkiego obejść, ale i tak moim zdaniem warto się tam wybrać - takiego muzeum nie znajdziecie nigdzie w Polsce, są ciekawe wystawy i eksponaty, które zainteresują nawet największego wynudzonego uczestnika wycieczki.
Wróciliśmy znowu do metra i na stację Westminster (pod Big Ben'em), by przejść tym razem przez most i dostać się pod London Eye. Oooooo matko... jaka długa kolejka po bilety. Spodziewałam się, że wszędzie są, no ale bez przesady. Dzień wcześniej chciałam nawet kupić bilety przez internet (bo są tańsze o ok. £2), ale ze względu na to, że trzeba było wybrać godzinę przejazdu zrezygnowaliśmy z tej opcji, chociaż jak się później okazało nie należało się tym przejmować, bo i tak na bilecie zobaczyliśmy godzinę wejścia na pokład o 16, a odeszliśmy sprzed kasy o 15:55, a jeszcze czekała nas kolejna kolejka.. Na pocieszenie w cenie biletu można obejrzeć krótki 4-minutowy filmik w 4D o tej atrakcji w okularach 3D. Dopiero po wyjściu z budynku i podejściu pod London Eye do kobiety, która sprawdzała bilety, okazało się ile tak naprawdę będziemy czekać w kolejce.. Wysłała nas na koniec kolejki gdzieś przy najbliższej ulicy równoległej do Tamizy i czekaliśmy godzinę aby dostać się do kapsuły! Kolejka wydawała się nie mieć końca, chociaż jak na ironię przesuwaliśmy się w niej dość sprawnie, chociaż przez to czekanie zaczął się pojawiać ból w nogach ze zmęczenia.
Wyczytałam wcześniej, że to młyńskie koło nad Tamizą nie zatrzymuje się, by umożliwić wejście lub wyjście turystom z kapsuły, na tyle sprawnie to działa i wolno się kręci, że każdy zdąży. I jest to prawda. Widziałam, że jedynie dla osób niepełnosprawnych na chwilę zatrzymują koło i podkładają kładkę. Zauważyłam też, że po wyjściu z kapsuły 2 osoby z obsługi sprawdzają szybko wykrywaczem do metalu czy w kapsule nikt nie podłożył jakiejś bomby. A widok z kapsuły na panoramę miasta - przepiękny! Dorwaliśmy dobre miejsca w kapsule zaraz na widok Parlamentu i Pałacu Buckingham no i jak na złość w połowie drogi na górę rozładowały nam się aparaty xD Resztę zdjęć zrobiliśmy komórką ;D
Po wyjściu z koła, poszliśmy na spacer wzdłuż Tamizy, gdzie roiło się od przydrożnych przebierańców, którzy za jakieś drobne poruszali się lub pozowali do zdjęć. Po drodze kupiliśmy baterie do aparatu, ale już niestety nie udało nam się dotrzeć do Tate Modern (słynnego miejsca, w którym wystawiana jest sztuka współczesna i teatr Szekspira, który chcieliśmy zobaczyć), ale czas naglił, więc podjechaliśmy metrem do London Bridge i stamtąd pieszo udaliśmy się do Tower Bridge - chyba najbardziej znanego na świecie mostu zwodzonego. Nie ominęła nas obszerna sesja zdjęciowa w tym miejscu, a po przejściu, po drugiej stronie mostu dostrzegłam, że most podnosi się, więc na szybcika udało mi się zrobić zdjęcie - i akurat wyszło trochę koślawo ;)
Kolejną rzeczą po drodze jaką wypadało zobaczyć był Tower of London - tylko z zewnątrz, bo już wejście dla turystów było zamknięte. Zaczęliśmy też szukać jakiegoś miejsca, żeby zjeść coś na ciepło i usiąść, bo całą wycieczkę przejedliśmy na suchym prowiancie i puszce coli. Jakimś cudem znaleźliśmy KFC, gdzie nabraliśmy sił do dalszego zwiedzania.
Ze stacji metra Tower Hill podjechaliśmy 1 przystanek do stacji Monument, by zobaczyć kolejną atrakcję o tej samej nazwie. Przytłoczył nas ogrom tej wieży, którą zobaczyliśmy - tak samo jak Big Ben'a - już po wyjściu z underground. Ciężko było objąć tego giganta w aparacie i aby zrobić w miarę zdjęcie całości, musiałam iść na koniec ulicy (mam starą cyfrówkę, która nie ma tak szerokiego kąta widzenia, jaki bym chciała) ;) Kilka minut później wskoczyliśmy znowu do metra i pojechaliśmy dalej, do stacji St Paul's.
Ostatni punkt naszej wycieczki miał się skończyć właśnie tutaj - przed Katedrą św. Pawła, w której kiedyś tam odbył się ślub Lady Di z księciem Karolem. Muszę przyznać, że naprawdę robi wrażenie i aż się prosi o fotografowanie. Szkoda, że nie obeszliśmy całego dokładnie dookoła, bo już był czas zbierać się do domu..
..Chociaż nie. Mój D. jeszcze sobie wymyślił, że zdążymy jeszcze pojechać do Leicester Square, gdzie podobno jest aleja gwiazd z odciśniętymi dłońmi sławnych aktorów jak Tom Cruise czy Bruce Willis, ale jak na złość plac został ogrodzony i trwają tam jakieś prace. Ale za to mieliśmy okazję zobaczyć jak tętni życie nocą w centrum Londynu, ma niesamowity klimat.
Wróciliśmy do domu zmęczeni ale szczęśliwi. Jak wspomniałam wcześniej, mam zamiar wrócić w krótkim czasie do Londynu 2 razy z 3 głównych powodów: po pierwsze chciałabym zwiedzić inne miejsca jak Camden Town, dzielnicę Soho czy muzeum figur woskowych, Trafalgar Square i Planetarium. Po drugie: pod koniec sierpnia w Notting Hill jest karnawał i chciałabym go zobaczyć, a po trzecie i najważniejsze: wcięło nam 100 zdjęć spod Big Ben'a i Opactwa (na początku dnia) z jednego aparatu, więc trzeba w tych miejscach powtórzyć sesję ;)
Pobudka o 4:50. Pociąg z Milton Keynes do Londynu rusza o 6:47, dlatego ja, mój D. i jego siostra wyszliśmy o 5:50 z domu, bo na stację kolejową mamy pół godziny drogi pieszo, a jeszcze trzeba było odebrać bilety w kasie (zamówione wcześniej przez internet) no i w ogóle odnaleźć peron i właściwy pociąg. O 6:25 znaleźliśmy się na miejscu i poszliśmy odebrać bilety z automatu. Chciałam wspomnieć, że właśnie od tej soboty do września jest promocja na bilety i zamiast £14 za osobę w obie strony zapłaciliśmy £7 :) Dlatego też wiem, że do Londynu wrócę niebawem, może nawet na 2 razy w trakcie trwania promocji ;)
Pociąg był podstawiony wcześniej, więc wsiedliśmy do środka. Ten pociąg w niczym nie przypominał naszych z Polski i aż dziw bierze, że jeszcze nasze koleje normalnie kursują, bo dawno powinny stać w muzeum. Bardzo czyste i ładne wagony, wygodne siedzenia, bez graffiti i poobdzieranej tapicerki, wszelkie informacje są głosowe oraz wyświetlane na wąskim ekranie, drzwi otwierane na przycisk, nie trzeba się z nimi szarpać ani skakać po wysokich stopniach z bagażem, by dostać się do środka; podobny mechanizm znajduje się też w przejściu między wagonami. Toaletę widziałam tylko z zewnątrz (nie wchodziłam do środka), ale wyglądała nowocześnie, była w kształcie widocznego z daleka półkola i bardzo dobrze oznakowana. Może następnym razem zrobię zdjęcie od środka, sama jestem ciekawa jak bardzo różni się od naszych zasyfiałych klozetów z dziurą w podłodze, gdzie wypróżniać się można tylko podczas jazdy pociągu ;)
Pociąg |
Wagon 2 klasy |
Na stacji London Euston przesiedliśmy się sprawnie do podziemnego metra (in. The Tube lub Underground), ale najpierw kupiliśmy bilety w automacie (na strefy 1-2 na cały dzień kosztuje £6,60), znajdującego się w tym samym miejscu i pojechaliśmy do pierwszego miejsca na naszej liście, czyli na stację Westminster, gdzie prosto ze schodów prowadzących na powierzchnię ujrzeliśmy... Big Ben'a! Ale wieeeelgachny i piękny! Z całym przekonaniem muszę stwierdzić, że ta najsłynniejsza wieża z zegarem, będącą atrakcją nr 1 Londynu, na zdjęciach czy na pocztówkach nie oddaje tego, co się widzi na żywo. Oczywiście już ze schodów metra zaczęliśmy pstrykać zdjęcia, ale dopiero widok Big Ben'a i Parlamentu z mostu Westminster Bridge zabrał nam dech w piersiach - na te potężne i bogato zdobione budowle można patrzeć bez końca. Usłyszeliśmy też bicie zegara o godzinie 9:00 - i to właśnie dźwięk starych dzwonów uświadomił nam, że trzeba iść dalej, bo mieliśmy dużo atrakcji przed sobą.
Big Ben |
Westminster Abbey |
Duck Island Cottage (St James's Park) |
The Mall (widok na drogę od Pałacu) |
The Mall (droga do Pałacu) |
Pałac Buckingham |
Strażnik |
Jedną ręką na terenie Pałacu ;) |
Zmiana warty |
Zmiana warty |
Tłumy przed Pałacem Buckingham |
Natural History Museum |
Wyczytałam wcześniej, że to młyńskie koło nad Tamizą nie zatrzymuje się, by umożliwić wejście lub wyjście turystom z kapsuły, na tyle sprawnie to działa i wolno się kręci, że każdy zdąży. I jest to prawda. Widziałam, że jedynie dla osób niepełnosprawnych na chwilę zatrzymują koło i podkładają kładkę. Zauważyłam też, że po wyjściu z kapsuły 2 osoby z obsługi sprawdzają szybko wykrywaczem do metalu czy w kapsule nikt nie podłożył jakiejś bomby. A widok z kapsuły na panoramę miasta - przepiękny! Dorwaliśmy dobre miejsca w kapsule zaraz na widok Parlamentu i Pałacu Buckingham no i jak na złość w połowie drogi na górę rozładowały nam się aparaty xD Resztę zdjęć zrobiliśmy komórką ;D
London Eye |
London Eye - widok na Big Ben i Parlament |
Tower Bridge |
Tower Bridge - zwodzenie mostu |
Tower of London |
The Monument |
St Paul's Cathedral |
St Paul's Cathedral |
St Paul's Cathedral |
Wróciliśmy do domu zmęczeni ale szczęśliwi. Jak wspomniałam wcześniej, mam zamiar wrócić w krótkim czasie do Londynu 2 razy z 3 głównych powodów: po pierwsze chciałabym zwiedzić inne miejsca jak Camden Town, dzielnicę Soho czy muzeum figur woskowych, Trafalgar Square i Planetarium. Po drugie: pod koniec sierpnia w Notting Hill jest karnawał i chciałabym go zobaczyć, a po trzecie i najważniejsze: wcięło nam 100 zdjęć spod Big Ben'a i Opactwa (na początku dnia) z jednego aparatu, więc trzeba w tych miejscach powtórzyć sesję ;)
niedziela, 24 lipca 2011
Remont, cz. 3
Dawno nic nie pisałam, chociaż codziennie zaglądam na inne blogi, co oznacza, że troszkę czasu na siedzenie w necie mam, ale gorzej z napisanie czegoś własnego ;D
MAŁY PRZEGLĄD TYGODNIA
Może zacznę od tego, że ów facet, z którym dzielę taksówkę do pracy pochodzi z Somalii, ale nie jest jakiś bardzo mocno towarzyski aby mnie w czymkolwiek uczyć, więc sobie odpuściłam i moje nadzieje związane z pogłębianiem mojej skromnej wiedzy o języku arabskim na chwilę obecną legły w gruzach. Tym bardziej, że ostatnio częściej nas w pracy nie ma jak jesteśmy, no więc w ogóle... Drugi z kolei (z Jordanii, z którym miałam się spotkać) nie odzywa się ostatnio, także i z nim sobie dałam spokój na chwilę obecną.
Od ponad tygodnia gościmy razem z moim D. jego siostrę, która będzie mieszkać z nami w tym mikro mieszkanku do połowy sierpnia. Jest ciaśniej, ale za to raźniej i weselej :)
Od kilku dni nie mamy też światła w łazience i w pokoju (główny włącznik), bo... piętro wyżej na korytarzu zarwał się kawałek sufitu, z którego kapała woda z bojlera na kable i na podłogę. Na szczęście działają sprzęty w kuchni i TV z laptopami, także nie byliśmy totalnie odłączeni od światła, ale korzystanie z toalety i kąpanie się w egipskich ciemnościach lub przy świeczce nas nie ominęło ;)
Od piątek wieczór zaczęliśmy się przenosić do mieszkania obok, bo od soboty na nasz teren miał wkroczyć Polak-majsterkowicz i rozwalać naszą łazienkę i kuchnię. Heh, nie ma to jak uprzedzanie na ostatnią chwilę ;)
A wczoraj byliśmy w LONDYNIE!! Pierwszy raz ;) Ale myślę, że relacja z tego wydarzenia będzie w osobnym poście ;)
MAŁY PRZEGLĄD TYGODNIA
Może zacznę od tego, że ów facet, z którym dzielę taksówkę do pracy pochodzi z Somalii, ale nie jest jakiś bardzo mocno towarzyski aby mnie w czymkolwiek uczyć, więc sobie odpuściłam i moje nadzieje związane z pogłębianiem mojej skromnej wiedzy o języku arabskim na chwilę obecną legły w gruzach. Tym bardziej, że ostatnio częściej nas w pracy nie ma jak jesteśmy, no więc w ogóle... Drugi z kolei (z Jordanii, z którym miałam się spotkać) nie odzywa się ostatnio, także i z nim sobie dałam spokój na chwilę obecną.
Od ponad tygodnia gościmy razem z moim D. jego siostrę, która będzie mieszkać z nami w tym mikro mieszkanku do połowy sierpnia. Jest ciaśniej, ale za to raźniej i weselej :)
Od kilku dni nie mamy też światła w łazience i w pokoju (główny włącznik), bo... piętro wyżej na korytarzu zarwał się kawałek sufitu, z którego kapała woda z bojlera na kable i na podłogę. Na szczęście działają sprzęty w kuchni i TV z laptopami, także nie byliśmy totalnie odłączeni od światła, ale korzystanie z toalety i kąpanie się w egipskich ciemnościach lub przy świeczce nas nie ominęło ;)
Od piątek wieczór zaczęliśmy się przenosić do mieszkania obok, bo od soboty na nasz teren miał wkroczyć Polak-majsterkowicz i rozwalać naszą łazienkę i kuchnię. Heh, nie ma to jak uprzedzanie na ostatnią chwilę ;)
A wczoraj byliśmy w LONDYNIE!! Pierwszy raz ;) Ale myślę, że relacja z tego wydarzenia będzie w osobnym poście ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)